poniedziałek, 17 czerwca 2013

składnia, fleksja, interpunkcja, logika, sens

Jestem Woody Ulryko i długo ssałem cyca.

Ten kto postawiłby u bukmachera na to, że pójdę kiedyś do pracy teraz pewnie uciekałby z tego zjebanego kraju z walizką pełną talarów. Od parunastu miesięcy szukam pracy i do tej pory kończyło się to niebywałymi historiami w rodzaju: 
1. "brawurowa ucieczka z miejsca pracy" (pracodawca: dresiarz) 
2. więcej nie ma, ponieważ jestem lamusem, który nigdy nie pracował.

Pomimo mojego chujowego stażu i jednej reprezentatywnej ucieczki mogę pochwalić się wysokim IQ, niebanalnym żartem, kreatywnymi pomysłami, zajmującymi pasjami oraz ciekawym życiem erotycznym. Na szczęście nie musiałem tego wpisywać do CV, ponieważ KURWA PRACĘ ZAŁATWIŁ MI OJCIEC, I CO CWELE, HAHAHAHAHAHAHA, BIEDAKI JEBANE.

I nie wiem po co piszę tego bloga, skoro mógłbym się realizować również poprzez swoją pracę, ale chcę pochwalić się swoim światowym życiem, pieniędzmi i dupkami, poza tym myślę, że mogę po prostu zainspirować młodsze pokolenia do dbania o swoją przyszłość i samorealizację (rzucajcie studia !!! a po co to a na co to komu). Przy okazji blog pozwoli mi zrównoważyć swoją niezrównoważoną gospodarkę emocjonalną tudzież: usprawnić swój styl, połechtać duszę artystyczną, pośmiać się z cebulaków - pokazać jak się robi karierę i powrzucać dobrą muzykę i nagie laski. Pierwsza naga laska już leci:



Ze swoim potencjałem mógłbym z łatwością ubiegać się o bycie menadżerem jakiegoś fajnego lokalu, może Powiśla, a może jakiejś smażalni  steków, myślę, że w agencjach reklamowych też są potrzebni tacy wystrzałowi ludzie, jak to mówią, wystarczy tylko chcieć. Jednak moja decyzja była inna, postanowiłem zobaczyć jak to jest pracować naprawdę, spać krótko, dojeżdżać długo, zarabiać mało, narzekać dużo. Chciałem poczuć się jak nasi dziadowie, którzy kilkadziesiąt lat temu podwijali rękawy i pracowali, aby było co do gara wrzucić, chochlą zamieszać, dziatwę nakarmić. Pot, trud, wyrabianie normy i łzy, oto są jedyne cechy prawdziwej roboty. Studenciaku, nie pracuj dla pieniędzy i lansu, pracuj, żeby walczyć o przetrwanie. Nauczysz się tego, potem będziesz wilkiem wśród owiec.




I tak zostałem pomocą kuchenną, pomywaczem, śmieciem, gównem, popychadłem, popierdółką, przynieś, zanieś, pozamiataj. Jednak jestem dumny z tego powodu, że mój zakład pracy wygospodarował dla mnie tak miłą i odpowiednią jak na mój leniwy(ale płodny) charakter robotą.


Jako, że jestem niebywale leniwy to chciałem olać prowadzenie tego bloga, jednakowoż dzisiaj już od rana moi współpracownicy (czyli panie z przysłowia "Gdzie kucharek sześć...", Pani Barbara, która wygląda tak:




i przywitała mnie zalotnie: "Barbara jestem...". Bardzo dobrze rokuje moja relacja z Barbarą, nie da się ukryć. Jeszcze są dwaj kucharze, dwaj szefowie i dziewczęta na wystawce, wszyscy mili, wszyscy są ludźmi pracy.) sprowokowali mnie do tego, żeby jednak pisać ten gówniany dziennik, mianowicie babcia (grubo po 70) jarała sobie na luzie szluga krojąc miesco i zagadała do koleżanki obok i wyszła z tego taka krótka dyskusja:

- Ty czytałaś kiedyś "Mistrza i Małgorzatę"?
- Nieee, nie czytałam
- Bo wiesz,  ja tak ostatnio się zabrałam i nie mogę, może jestem za mało inteligentna na tę książkę, dla mnie to jakieś zbyt skomplikowane
- O, ja pamiętam, że film oglądałam.
- No widzisz
- Dużo w niej fantastyki, jakieś stwory
- Tak...jakiś taki sen narkotyczny autora, to nie dla mnie.

Zaraz potem temat zmienił się na nieco lżejszy dla spracowanego umysłu, czyli na festiwal w Opolu i tu już można było się dowiedzieć wszystkiego, że w tym roku Opole bardzo się podobało, że teraz Anna German jest na fali, tak jak kiedyś Kasia Cichopek, wszystko jasne.

Moja płodność i kreatywność tak połechtane z rana zostały i blog musiał powstać. Dopiero trzeci dzień a mogę jeszcze powiedzieć, że jestem absolutnym pupilkiem kochanych kucharek, tak się zdobywa zaufanie ludzi, którymi potem się będzie rządzić. Marcinku, Juniorze, Młody, Kochaneczku i jestem na każde skinienie. 
Pierwszego dnia zostałem poznany ze swoją rówieśnicą, która pracuje na barze, oczywiście jako potencjalny kandydat na męża (śmiech na kuchni), niestety, koleżanka uciekła, i tak już od zawsze(dlatego też poszedłem na pracy, ciężka praca zamieni się w mieszkanie, walutę i dziwki). Kochane kuchareczki non stop chodzą i podjadają, tutaj kotlecik, tam pomidorek, tu zupka, kompocik, mi proponują, sugerują, że się wstydzę, bo jem tylko obiad ze wszystkimi pod koniec dnia pracy, a podjadać, nie podjadam. Na pewno się wstydzę wtedy, kiedy podchodzi do mnie Basia i mówi zaltonie: "Weź sobie rękawiczki...". Creepy as fuck. Pierwszego dnia pracy zapewniono mnie, żebym się nie wystraszył, bo to normalne, że "tu się rozmawia tylko o dymaniu, flakach i krwi", aaaale jeszcze sobie poprzychodzę przez tydzień i się wyluzuję, przestanę się wstydzić i się otworzę (śmiech na kuchni). Oczywiście rozmowy w zakładzie pracy nie mogą dotyczyć jakichś głupot (literatura? swoją drogą bardzo dobrze, że ta reakcyjna rozmówczyni nie podjęła tematu MiM, a po co to a na co to komu?), rozmawia się o weseliskach, pogodzie, dymaniu, dzieciach, jedzeniu, starych ("moja stara to wiesz...nooo, a mój stary to też!"). Szef kuchni, jako reprezentant zakładu musi robić plany menu na przyszły czas i tutaj niestety trzeba się trochę wysilić, bo "ogórek" wiadomo jak wygląda, ale jak się pisze to już nie bardzo. I tu z pomocą przychodzi babcia ze szlugiem, inne pokolenie, inna kultura.
O weselach był śmieszny cytat, że właściwie:
- Wiesz, tam u nich na tym weselisku to wszystko było różnorodne, ale w takim minimalizmie
Może nie będę wspominał o tym jak źle jest młodemu inteligentowi przystosować się do pracy fizycznej, źle obranym całym worku cebuli, nadciętym palcu, zwalonych dwóch blachach ryby na podłogę oraz o oblaniu pani Eli wodą z węża, ale "nie martw się Marcinku, liczą się chęci, nauczysz się, my chcemy, żebyś z nami pracował". To jest naprawdę strasznie miłe i naprawdę pokochałem tych ludzi. 

Więc, moi drodzy, jak na pierwszy dzień (a właściwie trzy dni) to puenta jest taka: nie bójcie się rzucać studiów dla pracy na zmywaku, to bardzo rozwijające zajęcie, daje dużo czasu na swobodny przepływ myśli, bez żadnych dodatkowych bodźców, żadnych biustów, szlugtajmów, żadnych stresów i obowiązków domowych. Cebule i tak się można nauczyć obierać w trakcie roboty, a zawsze do chałupy się taka zdolność przyda, a na co wam te derywacje i całki.

 Na koniec wysyłam jeszcze wszystkim moim czytelnikom dobrą muzykę, niech znają i jadą na audioriver. 




1 komentarz:

  1. to mój najulubieńszy blog na świecie.

    pozdrawiam, wszyscy czytelnicy.

    OdpowiedzUsuń