piątek, 21 czerwca 2013

czwartek, 20 czerwca 2013

Rosja mi się marzy

Jak zarobię już gruby hajs to muszę jechać do Rosji, często o tym myślę, żaden burak w Polsce nie mówi już w tym języku, jeszcze kilkanaście lat i będzie pewnie gigantyczne zapotrzebowanie, dlatego ruskiego się uczę nadal i może jak skończę 1000 fakultetów i będzie już mnie stać to wyjadę sobie pracować jako zajebisty zachodni specjalista/inżynier/ktokolwiek. Ale najpierw bym się przejechał i tak pooglądał, mają tam piękny modernizm, piękny socreal i język który płynie, czego chcieć więcej, w dodatku chlają dużo i kulturalnie, nie to co my, JAK ŚWINIAKI, BEZ UMIARU I ZAGRYZKI. Taka wycieczka krajoznawcza!



Dzisiaj w pracy jak zwykle niesamowite rzeczy, zdarzyła się nawet rozmowa o eutanazji, wszyscy są za, no proszę. Zjadłem dzisiaj burrito, musiałem się pochwalić, bo naprawdę było dobre, no i powiedziano mi, że "nie chcemy Ci słodzić, ale jesteś dobry i dobrze nam się z Tobą pracuje". No kurwa, kto jest masterem? I tyle, na koniec pozdrawiam muzycznie:



środa, 19 czerwca 2013

moja kariera

Zaczęła się sześć dni temu a już dzisiaj mogę powiedzieć, że zająłem idealną pozycję wyjściową do rozwijania swoich macek karierowicza. Niektórzy mi już zaufali do tego stopnia, że mówią mi kogo nie lubią i czemu (dwa przypadki takie). To oznacza tylko to, że niedługo będę tymi ludźmi kierował, bo co to innego może oznaczać dla kogoś takiego jak ja? Zawierzyli mi swoje zaufanie, więc będę z niego skrzętnie korzystał. W ogóle nasz zakład pracy jest jak jedna wielka komuna, łatwo wkupić się w łaski, gdy wszyscy są równi, bo jak nazwać to, że nawet szef je z nami przy wspólnym stole? Komuna !




Mam też takie refleksje, że dojrzałość i dorosłość to wcale nie jest uspokojenie swoich emocji, hormonów i myślenie przyszłościowo, na trzeźwo, ustatkowanie się, tylko to jest po prostu zmęczenie. Ja już jestem trzeci dzień tak zmęczony, że nawet nie chce mi się pisać tu nic (więc wpis będzie bardzo krótki) i czuję się dojrzalej, bo mi się po prostu nic nie chce, dokuję właśnie w swoim łóżku i słucham w najlepsze.




Dzisiaj też przebierałem się z Barbarą, ale tak bardzo mi się nie chce o tym pisać, chyba jednak mnie nie kocha, nawet jej głos przestał być już tak zmanieryzowanie czuły. Chciałem też opowiedzieć pokrótce o kobiecie, która zmywa: ona na wszystkich kurwi, non stop drze mordę, jako jedyna, że co my sobie kurwa myślimy, przypalony garnek, że po nogach leci, że kurwa kurwa, "idź stąd bo Cię zajebię". Chociaż nie wiem czy to żarty, czy nie, chyba jednak większość nie, ale ona drze ryja i łazi po kuchni i mniej więcej 50% czasu poświęca na "pilnowanie garów". Otóż pilnowanie garów to jest tak naprawdę w jej słowniku "WPIERDALANIE ILE SIĘ DA". Trzeba przyznać, że sobie nie żałuje, ale cóż...ona już kariery nie zrobi w tym zakładzie, to widać. Dzisiaj mi przy wyjściu zadała takie trudne pytanie, czy ja na kucharza się uczę, a ja odpowiedziałem, że ja tu raczej okresowo i raczej nie(powiedziałem 'raczej' ponieważ otwarta deklaracja z góy skreśliłaby moje możliwości awansu, gdyby się to tylko rozniosło, trzeba mieć trochę oleju w głowie, nie tylko na patelni HEHEŁE). I na koniec poczęstowała mnie świetną uwagą: "Reflektuj na to, to Ci się wszystko w życiu przyda". Potwierdzam, dlatego pracuję w naszym kochanym zakładzie a nie nigdzie indziej, nie w jakimś MGZN XD

Niedługo opiszę zalety pracowania w swoim zakładzie szerzej, wpadłem też pomysł na pomysł klasyfikacji rodzajów cebuli, ale to też kiedyś, teraz zamrażam na jakiś czas swojego bloga, może będę wstawiał tylko jakieś laski, żeby było ładnie i regularnie, Deutschland i trochę nauki, żeby mózg nie ostygł.





wtorek, 18 czerwca 2013

cały dzień płakałem

Jest takie warzywo, na którego widok będę rzygał do końca życia, cebula. Dzisiaj od 8 do 13 obieranie, siekanie i krojenie, ręka śmierdzi, jakbym był kanalarzem i łaził po ściekach, na pocieszenie wstawię sobie i mojej drogiej publiczności zdjęcie innego smrodu, za którym bardzo tęsknię w mojej robocie, jak to robol:




Niestety, ale nie mam już zupełnie sił na pisanie, więc w dużym skrócie powiem, że dzisiaj udało mi się przyjść na ósmą i szczęśliwym trafem stało się tak, że razem z Barbarą się rozbieraliśmy i ubieraliśmy (przebieraliśmy) w szatni. Na szczęście pani Basia zachowała chłodny umysł i nie zwariowała dla mnie, po prostu zarządziła, że każde z nas się przebiera tyłem do siebie, chociaż kusiło mnie, żeby sprawdzić, czy czasem jej oko nie lata. A może dobrze, że się nie odwróciłem, bo jeszcze bym już nigdy nie wrócił do
domu:




W ogóle z Barbarą dzisiaj było śmiesznie, ona trochę zmywa, tzn to jest kurwa jej stanowisko, jest zmywarką i przyszli jacyś polscy hydraulicy do niej, komentarz do sytuacji ze steony szefa kuchni: "Baśce się rura zapchała, dobrze, że panowie mają długiego węża". Myślę, że ten żart miał więcej niż drugie dno. Przyszła też do mnie jak obierałem, tfu, tfu, cebulę i zaskoczyła mnie swoją rozrywkową duszą. Podbiegła po chwili do radia, podgłośniła je i zaczęła krzyczeć, że uwielbia tę piosenkę, a zwłaszcza "Ci chłopcy w teledysku..." Teraz spróbujmy wczuć się w Barbarę wszyscy:




Było też super na koniec, bo kazali mi zostać trochę dłużej i mopować podłogę, robiłem to z przyjemnością, jak każdą pracę fizyczną, ale nawet podczas tak głupiej pracy pod koniec dnia potrafi się przydarzyć jakaś semantyczna perełka, oczywiście made by Barbara: 

- O matko, dzieciaku, tak nagonili Cię do mycia?
- Niestety
- No nie wiem czy niestety. 

Umiem już obsługiwać piece, wynosić śmieci, obierać, tfu, tfu, cebule, smażyć kotlety i mopować podłogę, a Ty studenciaku, miałeś dziś egzamin z czegoś, co Ci się przyda w życiu? Ja codziennie mam tysiąc takich egzaminów, z dnia na dzień staję się dojrzalszym męszczyzną. Poznaję złożoności polskiego systemu pracy, polskiego socjala, i coraz bardziej mam wrażenie, że: czy się stoi, czy się leży...dwa tysiące się należy! Nikt nie patrzy na jakość mojej pracy, tylko patrzą na to, czy ją wykonuję w miarę sprawnie, w dupie miałem mycie podłogi, machałem tym kijem i śpiewałem sobie w głowie muzykę od Barbary, gdybym się wczuwał to pewnie nie miał bym teraz siły na taki intelektualny wysiłek jak ciśnięcie wpisów "tutej". Do tego mnie chwalą: "Odwaliłeś kawał roboty dziś!" Droga młodzieży, wydaję właśnie do was oficjalny komunikat: już wtopiłem się w tło i drążę w kierunku mindcontrol nad swoim współtowarzyszami robót kuchennych. Już czwartego dnia pracy zaczęto mnie wychwalać, moja kariera rozwija się w tak zawrotnym tempie, że, pomimo iż nie dostałem jeszcze pierwszej tygodniówki, mam chytry plan aby już pod koniec lipca załatwić sobie podwyżkę u szefa, i to mi się na pewno uda. Oczywiście, wtedy będę raczył obwieścić tę cudowną informację. Co poniektórych (po niektórych? coponiektórych?) zaproszę nawet na jakieś chlańsko. 
Pozdrawiam frajerzy. Na koniec świetna muzyka, tym razem ode mnie:




PS. Czekam na moment, w którym hipsterzy będą już nagminnie rzucać studia tylko po to, żeby pracować fizycznie, jak nasi dziadowie, jak ja (protoplastyzm). Moment oświecenia tłumoków nadchodzi, wszyscy będą niedługo tachać cegły i jebać cebulą.


poniedziałek, 17 czerwca 2013

składnia, fleksja, interpunkcja, logika, sens

Jestem Woody Ulryko i długo ssałem cyca.

Ten kto postawiłby u bukmachera na to, że pójdę kiedyś do pracy teraz pewnie uciekałby z tego zjebanego kraju z walizką pełną talarów. Od parunastu miesięcy szukam pracy i do tej pory kończyło się to niebywałymi historiami w rodzaju: 
1. "brawurowa ucieczka z miejsca pracy" (pracodawca: dresiarz) 
2. więcej nie ma, ponieważ jestem lamusem, który nigdy nie pracował.

Pomimo mojego chujowego stażu i jednej reprezentatywnej ucieczki mogę pochwalić się wysokim IQ, niebanalnym żartem, kreatywnymi pomysłami, zajmującymi pasjami oraz ciekawym życiem erotycznym. Na szczęście nie musiałem tego wpisywać do CV, ponieważ KURWA PRACĘ ZAŁATWIŁ MI OJCIEC, I CO CWELE, HAHAHAHAHAHAHA, BIEDAKI JEBANE.

I nie wiem po co piszę tego bloga, skoro mógłbym się realizować również poprzez swoją pracę, ale chcę pochwalić się swoim światowym życiem, pieniędzmi i dupkami, poza tym myślę, że mogę po prostu zainspirować młodsze pokolenia do dbania o swoją przyszłość i samorealizację (rzucajcie studia !!! a po co to a na co to komu). Przy okazji blog pozwoli mi zrównoważyć swoją niezrównoważoną gospodarkę emocjonalną tudzież: usprawnić swój styl, połechtać duszę artystyczną, pośmiać się z cebulaków - pokazać jak się robi karierę i powrzucać dobrą muzykę i nagie laski. Pierwsza naga laska już leci:



Ze swoim potencjałem mógłbym z łatwością ubiegać się o bycie menadżerem jakiegoś fajnego lokalu, może Powiśla, a może jakiejś smażalni  steków, myślę, że w agencjach reklamowych też są potrzebni tacy wystrzałowi ludzie, jak to mówią, wystarczy tylko chcieć. Jednak moja decyzja była inna, postanowiłem zobaczyć jak to jest pracować naprawdę, spać krótko, dojeżdżać długo, zarabiać mało, narzekać dużo. Chciałem poczuć się jak nasi dziadowie, którzy kilkadziesiąt lat temu podwijali rękawy i pracowali, aby było co do gara wrzucić, chochlą zamieszać, dziatwę nakarmić. Pot, trud, wyrabianie normy i łzy, oto są jedyne cechy prawdziwej roboty. Studenciaku, nie pracuj dla pieniędzy i lansu, pracuj, żeby walczyć o przetrwanie. Nauczysz się tego, potem będziesz wilkiem wśród owiec.




I tak zostałem pomocą kuchenną, pomywaczem, śmieciem, gównem, popychadłem, popierdółką, przynieś, zanieś, pozamiataj. Jednak jestem dumny z tego powodu, że mój zakład pracy wygospodarował dla mnie tak miłą i odpowiednią jak na mój leniwy(ale płodny) charakter robotą.


Jako, że jestem niebywale leniwy to chciałem olać prowadzenie tego bloga, jednakowoż dzisiaj już od rana moi współpracownicy (czyli panie z przysłowia "Gdzie kucharek sześć...", Pani Barbara, która wygląda tak:




i przywitała mnie zalotnie: "Barbara jestem...". Bardzo dobrze rokuje moja relacja z Barbarą, nie da się ukryć. Jeszcze są dwaj kucharze, dwaj szefowie i dziewczęta na wystawce, wszyscy mili, wszyscy są ludźmi pracy.) sprowokowali mnie do tego, żeby jednak pisać ten gówniany dziennik, mianowicie babcia (grubo po 70) jarała sobie na luzie szluga krojąc miesco i zagadała do koleżanki obok i wyszła z tego taka krótka dyskusja:

- Ty czytałaś kiedyś "Mistrza i Małgorzatę"?
- Nieee, nie czytałam
- Bo wiesz,  ja tak ostatnio się zabrałam i nie mogę, może jestem za mało inteligentna na tę książkę, dla mnie to jakieś zbyt skomplikowane
- O, ja pamiętam, że film oglądałam.
- No widzisz
- Dużo w niej fantastyki, jakieś stwory
- Tak...jakiś taki sen narkotyczny autora, to nie dla mnie.

Zaraz potem temat zmienił się na nieco lżejszy dla spracowanego umysłu, czyli na festiwal w Opolu i tu już można było się dowiedzieć wszystkiego, że w tym roku Opole bardzo się podobało, że teraz Anna German jest na fali, tak jak kiedyś Kasia Cichopek, wszystko jasne.

Moja płodność i kreatywność tak połechtane z rana zostały i blog musiał powstać. Dopiero trzeci dzień a mogę jeszcze powiedzieć, że jestem absolutnym pupilkiem kochanych kucharek, tak się zdobywa zaufanie ludzi, którymi potem się będzie rządzić. Marcinku, Juniorze, Młody, Kochaneczku i jestem na każde skinienie. 
Pierwszego dnia zostałem poznany ze swoją rówieśnicą, która pracuje na barze, oczywiście jako potencjalny kandydat na męża (śmiech na kuchni), niestety, koleżanka uciekła, i tak już od zawsze(dlatego też poszedłem na pracy, ciężka praca zamieni się w mieszkanie, walutę i dziwki). Kochane kuchareczki non stop chodzą i podjadają, tutaj kotlecik, tam pomidorek, tu zupka, kompocik, mi proponują, sugerują, że się wstydzę, bo jem tylko obiad ze wszystkimi pod koniec dnia pracy, a podjadać, nie podjadam. Na pewno się wstydzę wtedy, kiedy podchodzi do mnie Basia i mówi zaltonie: "Weź sobie rękawiczki...". Creepy as fuck. Pierwszego dnia pracy zapewniono mnie, żebym się nie wystraszył, bo to normalne, że "tu się rozmawia tylko o dymaniu, flakach i krwi", aaaale jeszcze sobie poprzychodzę przez tydzień i się wyluzuję, przestanę się wstydzić i się otworzę (śmiech na kuchni). Oczywiście rozmowy w zakładzie pracy nie mogą dotyczyć jakichś głupot (literatura? swoją drogą bardzo dobrze, że ta reakcyjna rozmówczyni nie podjęła tematu MiM, a po co to a na co to komu?), rozmawia się o weseliskach, pogodzie, dymaniu, dzieciach, jedzeniu, starych ("moja stara to wiesz...nooo, a mój stary to też!"). Szef kuchni, jako reprezentant zakładu musi robić plany menu na przyszły czas i tutaj niestety trzeba się trochę wysilić, bo "ogórek" wiadomo jak wygląda, ale jak się pisze to już nie bardzo. I tu z pomocą przychodzi babcia ze szlugiem, inne pokolenie, inna kultura.
O weselach był śmieszny cytat, że właściwie:
- Wiesz, tam u nich na tym weselisku to wszystko było różnorodne, ale w takim minimalizmie
Może nie będę wspominał o tym jak źle jest młodemu inteligentowi przystosować się do pracy fizycznej, źle obranym całym worku cebuli, nadciętym palcu, zwalonych dwóch blachach ryby na podłogę oraz o oblaniu pani Eli wodą z węża, ale "nie martw się Marcinku, liczą się chęci, nauczysz się, my chcemy, żebyś z nami pracował". To jest naprawdę strasznie miłe i naprawdę pokochałem tych ludzi. 

Więc, moi drodzy, jak na pierwszy dzień (a właściwie trzy dni) to puenta jest taka: nie bójcie się rzucać studiów dla pracy na zmywaku, to bardzo rozwijające zajęcie, daje dużo czasu na swobodny przepływ myśli, bez żadnych dodatkowych bodźców, żadnych biustów, szlugtajmów, żadnych stresów i obowiązków domowych. Cebule i tak się można nauczyć obierać w trakcie roboty, a zawsze do chałupy się taka zdolność przyda, a na co wam te derywacje i całki.

 Na koniec wysyłam jeszcze wszystkim moim czytelnikom dobrą muzykę, niech znają i jadą na audioriver.