wtorek, 3 września 2013

smażę się, czyli "przepraszam, czy to warszawa widzew?"

Myślę, że się stęskniliście, więc przesyłam wam moje serdeczne

http://www.youtube.com/watch?v=GCwyipaMPH8

Od razu wyjaśniam tytułowy cycat, otóż wracałem sobie ostatnio z Torunia pociągiem (bo mnie kuhwa stać), siedzę sobie kulturalnie w przedziale i jakaś kobieta z psem w klatce zadała to pytanie na cały przedział. Śmiem powiedzieć, że był to Sochaczew, a pani musiała wiedzieć, czy zaraz zachodnia, bo miała wysiąść na zachodniej, i czy to już widzew??? Co za ludzie chodzą na tym świecie. Z drugiej strony myślę, że to było dla Warszawy obraźliwe sformułowanie (a co dopiero dla Sochaczewa) dlatego przypominam co to jest widzew:




Chciałbym wam dziś opowiedzieć o pewnej dziewczynie, która ma z 30-35 lat, nazywa się Agnieszka i pracuje u nas na dużym zmywaku. Agnieszka jest roztrzepaną blondynką w okularach, która dała sobie zrobić dziecko jakiemuś dresiarzowi, dziecko ma na imię Mareczek, Agnieszka bardzo się troszczy o Mareczka i dużo pracuje. Ale jak można być tak tępą dzidą? Biega jak szalona po tej całej kuchni, podchodzi do pani Eli, do Dorci, do Miry i napieprza non stop o jakichś mieszkaniach socjalnych, zaświadczeniach lekarskich, zwolnieniach i innych rzeczach, np: "CZY KTOŚ ZAAKCEPTUJE MARECZKA, CZY ZNAJDZIE SIĘ TAKI?" Jezu, jezuuuuuu. 
Non stop robi skwaszoną minę i tylko słyszę co chwila jak jej mówią: "Wszystko bedzie dobrze, Aga". Rozumiem, Wszyscy ją kochają i się o nią troszczą, a ja uważam, że ona jest po prostu niesamowicie (chciałbym przeklnąć...) głupia i że kurwa sama sobie zgotowała taki los. Śmieje się jak radowy debil takim wyjącym głośnym głosem, z jakichś absolutnie nieśmiesznych rzeczy. Przykład:
Jakaś rozmowa o pogodzie, na trzy głosy, jeden po drugim:
- wczoraj miało padać
- dzisiaj ma padać
-jutro ma podobno padać


(zrób mi dziecko, jestem zjebana)


Wzdrygam się jak tylko mówi: "Marcin": "Marcin, nie rzucaj tu tego"; "Marcin, tu z lewej"; "Marcin, połóż". Bardzo mi się to nie podoba, jeszcze czasem na mnie patrzy takim wzrokiem jakby (są dwa warianty, jako że jestem facetem to nie ogarniam za bardzo): tęskniła za rozumem/chciała zrobić sobie ze mną dziecko. 

Kontynuując wątek masy roboczej i jej socjologicznej charakterystyki to muszę się przyznać, że dokonałem niebywałego odkrycia, które potwierdza, że Korwin Krul ma czasem rację. Otóż kiedyś w jakimś wywiadzie powiedział, że kobiety chcą być molestowane w pracy, oczywiście wtedy złapałem się za głowę i zaśmiałem, ale teraz nie jest mi do śmiechu. Kobiety pracy chcą być macane, bez znaczenia czy mają 21 czy 45 lat (babci nie macają, bo jednak babcia to już zakład geriatryczny, swoją drogą, tej suki też nienawidzę, ale o tym później). Oba szefy chodzi czasem po kuchni i zaczepiają dziewczyny np. łapiąc mnie za krocze (boże, przepraszam, napisałem to za pierwszym razem i tak się uśmiałem, że to zostawiłem :D). Więc jeszcze raz: chodzą po kuchni i zaczepiają dziewczyny np. szczypiąc je za pośladki lub wkładając rękę w ich krocze od tyłu, brzmi to strasznie, biorąc pod uwagę fakt, że mi szef-zjeb tylko potrafi przygrzmocić w plery i powiedzieć: "CO TAM, MŁODY?", a szef-ok tylko się do mnie uśmiecha. I reagujemy identycznie na te zaczepki, ja i kobiety: 
- podskakujemy
- uśmiechamy się
- śmiejemy się głośno, tubalnie
- "Och szefciu!"
- (w ostateczności i tylko w przypadku Pani Eli) - biegniemy za szefem i krzyczymy "Och szefciu!"

Przerwę swoje wywody, żeby też szybko napisać, że ostatnio słuchamy tylko Radia PLUS, mam już dosyć Dalibomby, Dragostea Din Tei, ala nie wali mu pały oraz maciejpoczułtampon, ale ten kawałek sobie przypomniałem i kojarzy mi się jakoś z wakacjami, jest arcyzjebany, ale te pulsujące dźwięki jakoś sprawiają, że robi mi się lepiej na sercu i staję się wydajniejszym robotnikiem [tzn podskakuję i zaczynam udawać, że jestem na audioriver (tj wiejskim weselu)], poza tym moment od 1:46 wydaje mi się zapowiedzią pięknych wokaliz Austry w Lose It. 



Jezu, jaka w latach 90 byłą zjebana muzyka popowa, naprawdę mam zniszczony mózg przez to, a znacie Eiffel 65 - Blue? Już nie będę tego wstawiał, bo to wstyd, ale całe lata 90 są jakieś takie z dupy, wydaje mi się, że oni wtedy robiąc to myśleli, że robią pozytywny, innowacyjny pop przyszłości, a wyszło im bardziej:


(przynajmniej tak się czuję jak słucham tej muzyki, 
tego radia)

Co dalej, co dalej, dalej na odstrzał pójdzie babcia, po prostu szmaty nienawidzę, bo się opierdala, non stop wychodzi jarać, mówi o mnie non stop "niuniuś". i wszystko byłoby spoko, gdyby nie to, że nie dość, ze się opierdala to jeszcze jak zostaje ze mną do 16 to zawsze przychodzi do mnie o 15:15 i mówi:

- niuniuś, ja już wszystko ogarnęłam, poradzisz sobie sam, prawda?

A przecież jestem człowiekiem kulturalnym i zawsze odpowiadam "tak, oczywiście", a haruję jak wół, podczas gdy ona jara szlugi. W ogóle to jest trochę tak, że to ja miałem wszystkich dymać i wychodzić na tym najlepiej a okazuje się, ze oni myślą, że mnie strasznie dymają, a tak naprawdę to ja ich dymam. Nawet już sobie przygotowałem pamiątkowe zdjęcie z szefami, żeby podkreślić swoją pozycję:


(nie zorientowali się jeszcze, że ich dymam)

Nienawidzę jeszcze Moniki, która pracuje na kasie. Do pracy przychodzi zawsze odjebana, jakby pracowała nie na kasie jak pani Grażynka w Samie, tylko przynajmniej jakby pracowała w dziekanacie żałosnego wydziału na słabej uczelni (UW). 

(nie ukrywajmy, że jej posada to nic więcej
niż pusta lada)

Istnieje też drugi wariant: może liczy na to, że któryś z tych korpo-śmieciów zainteresuje się jej pięknymi nogami w obcasach oraz nagimi ramionami odsłoniętymi dzięki kusej koszulce i przy podawaniu jej swojej złotej karty kredytowej, czekając na ważny telefon, sprawdzając przy okazji godzinę na swoim złotym rolexie (ach, złote rolexy...) oraz mając pusto w żołądku spojrzy na jej uradowaną twarz i od razu zachce ją za żonę. Przecież to nie Krzyżacy, a korpo-śmieć nie może być zbyszkiem z bogdańca, on se co najwyżej może pomyśleć:

- co ta debilka się tak uśmiecha, napluła mi do jedzenia?

Moniko, nie tędy droga, nie idź tą drogą. I swoją drogą jak smażę to stawaj przy patelni udając, że z nudów obserwujesz całą kuchnię, bo i tak wiem, że patrzysz się na mnie, a mi się od tego ręce pocą.




I czas przejść do meritum, czyli sytuacji ze zjebem, bardzo przepraszam, że dzisiejszy odcinek taki hejtujący, ale jakóś tak wyszło, czas odreagować całe zło, które mnie spotkało w tej pracy, zresztą następny odcinek znów na dniach, a może jeszcze dziś w nocy. Zobaczymy.

Umówiłem się z szefem-zjebem na rozliczanie godzinowe, przy wypłatach co tydzień, kwota była zdecydowanie satysfakcjonująca mnie. Po czym, po pewnym czasie zaproponował mi zjeb, żeby mi płacił raz na dwa tygodnie, bo to jest wygodniejsze dla firmy, a ja, jak wszyscy wiemy, jestem kulturalnym człowiekiem, więc się zgodziłem. Myślę, że nadal bym pracował jak baran do końca września, gdyby nie moja intuicja, która kazała mi pójść po podwyżkę (oraz z prośbą o powrót do rozliczenia cotygodniowego, ponieważ powoli mi się zaczynały mieszać te tygodnie i godziny...). Szef zapisał moje propozycje na twardym dysku, po czym po paru dniach poinformował mnie, że nie ma szans, SZKODA, bo myślałem, że doceni to, że zapierdalam jak wół, pracuję na czarno - nie mogę wziąć urlopu, a inni mogą i wykonuję kawał roboty za innych urlopowiczach też. Wpadłem na kolejny świetny pomysł...żeby mi zapłacił za wcześniejsze tygodnie do dnia ówczesnego i od tamtego ówczesnego dnia znów żeby się rozliczał ze mną co dwa tygodnie (wtedy miałbym całą kasę zaległą już w kieszeni a co dwa tygodnie dostawałbym bieżące pieniążki, bystre, nie?) i pokazałem mu, że wypłaciłby mi za parę tygodni lipca i za tydzień od 29 lipca do 2 sierpnia, po czym hola hola hola:

- to się nie liczy jako tydzień, płacę Ci dwa razy na miesiąc za miesiąc

No i kopara mi opadła. Rozmawiałem z nim z 20 minut o tym, że umawialiśmy się inaczej, na rozliczenie tygodniowo-godzinowe, na co on, że nie pamięta, albo ja źle zrozumiałem (Jak to kurwa nie pamięta, źle zrozumiałem, skoro sam mnie prosił o zmienienie wypłat z systemu tygodniowego na dwutygodniowy?), że on nie może mi zapłacić kasy za ten tydzień, bo wtedy będę zarabiał więcej niż najkrócej pracująca kucharka w zakładzie, że to by było nie fair dla tych ludzi, mimo, że by o tym nie wiedzieli (hahahahah, to dopiero dobre), że to nie jest dla niego wygodniejsze, że pracuję na czarno (tu już nawet nie chciało mi się śmiać). Trochę mi zabrało mowę, bo kończył się sierpień a ja byłem oszukany na kilkaset złotych, postanowiłem wprawić w ruch swoje szare komórki i negocjować. Powiedziałem, że nie interesuje mnie to co ludzie sobie pomyślą o tym jeśli nawet się tego nie dowiedzą, interesuje mnie odpowiedzialność za słowną umowę, której nie można zapomnieć oraz, że to po prostu jest nie fair dla mnie i zupełnie zmienia postać rzeczy (tutaj chyba się trochę przestraszył). Na początku powiedział, że nie ma mowy o wypłaceniu mi tych pieniędzy, po czym, po tych 20 minutach skończyło się na tym, że zapłaci mi za 3 dni lipca, a za sierpień tak, jak on myślał. Lepsze to niż nic, pomyślałem. Po powrocie do domu wpadłem na kolejny genialny pomysł, poproszę go o całą kasę z góry za sierpień, i ulotnię się bez słowa po środzie, zostawiając te dwa dni, za które mi nie zapłacił, żeby się jebał pies. Wszystko by było pięknie, tylko zabezpieczył się tym, że zapłacił mi cały sierpień...bez 100 złotych, szczwany lis. I zostałem, moi towarzysze poradzili mi potem, żebym pogadał z szefem-ok. I...uwaga...poszedłem do niego, powiedziałem jaka jest sytuacja, a on się zapytał tylko:

- ile Ci zapłacić?

CZYŻ TO NIE JEST WSPANIAŁY CZŁOWIEK???? NAWET DO TEJ TURCJI BYM POJECHAŁ Z NIM! Skoro jednak wyszedłem na zero, ale chciano mnie wydymać, to stwierdziłem, ze teraz mój ruch, poszedłem do zjeba i powiedziałem mu, że kończę pracę 6 września, a nie 30 (oficjalna, pierwsza wersja). I PIES CIĘ JEBAŁ, ZASRANY EKONOMIE, MASZ TERAZ TYDZIEŃ NA ZNALEZIENIE PRACOWNIKA I NAUCZENIE GO WSZYSTKIEGO, CO JA UMIEM, A JAK GO NIE ZNAJDZIESZ TO ŻYCZĘ POWODZENIA WASZEJ FIRMIE WE WRZEŚNIU. Toć to nie wakacje, więc ruch, rzekłbym, iście kurewski. ..I pieprz się babciu, nie zwolnisz się już 40 minut wcześniej, i Ty, Dorotko, sobie nie posiedzisz, tylko ruszysz te spasione 4 litery, może schudniesz. Chcieliście wydymać Freda to teraz Fred wydymał was, a jak mi nie zapłacicie za ten tydzień 10 złotych za godzinę, tylko 9,50 to jeszcze wam w piątek wódę zabiorę z zamrażarki.


(takie tam, po pertraktacjach)


na zakończenie:
ŻENUJĄCA SYTUACJA NA DZIŚ - szef kuchni coś od Doroty chciał parokrotnie, potem ona:

-Dorota i Dorota, a co ja z Tobą ślub brałam?! Jakbym brała to mogłabym Ci przynajmniej przyjebać, Ty cipo!

i jedyny kawałek z radia puls, który ostatnio sprawia mi dużo radości:



Dziękuję, to tyle na dziś.
WÓDY









2 komentarze:

  1. po pierwsze to miało być to:
    - rozwiejemy tajemnicę Barbary: czy nienawidzimy jej bo jest ruda?
    - tajemnica szefa kuchni: czy wykonuje swoją pracę z miłością? (patrz: po trzecie)
    - czy Justyna (21 l.) jest pojebaną zjebuską?
    - czy Woody dołączy do jakichś patriotycznych legionów? (ja to wiem, ale inni czytelnicy może nie)
    + zajebiste dowcipy i kolejne refleksje na temat pracy w zakładach pracy (to akurat było)

    po drugie przypomniało mi się coś a propos ufoporno ale to napiszę ci prywatnie gdyż straszny wstyd

    po trzecie przypomniało mi się jak sprawdzić czy ryż się ugotował (najgorszy kac humor)

    po czwarte tyle w sumie, wódy.

    OdpowiedzUsuń
  2. jak sprawdzić czy ryż się ugotował? te wszystkie informacje już niebawem !

    OdpowiedzUsuń