poniedziałek, 26 sierpnia 2013

kasa się musi zawsze zgadzać

ale towar niekoniecznie

Tą oto złotą zasłyszaną zasadą pracy na kuchni przypomnę o sobie. Od razu zapowiem, że w związku z paroma faktami przestaję być tak wulgarny jak byłem, szlifuję język, kulturę i ćwiczę opanowywanie emocji, także, z wiadomych także czytelnikom mym względów rezygnuję z pokazywania negliżu, przełączam się na tryb bardziej świątobliwy.


(chciałabym się rozebrać, ale nie mogę... )


Nie wiem czemu, ale w moim notesie znalazłem notkę z pracy pod tytułem: "Tajna sekta wpierdalaczy płodów", nie mam pojęcia czego to dotyczyło, ale jestem pewien, że barbary, obiecuję, że sobie przypomnę i następny post, który już w tym tygodniu odsłoni prawdę o tej sekcie.

A'propos kasy to mogę też powiedzieć, że średnio piszę, ponieważ chodzę cały czas spięty przez moje finansowe konflikty z szefem zjebem, więcej info już wkrótce, a teraz przedsmak tego jakie są rezultaty naszych batalii:
'


środa, 14 sierpnia 2013

piersi miałam, ale wyrzuciłam

Z racji tego, że jestem ostatnio zajebiście zajebany, pracą, pieniędzmi i dupami, stwierdziłem, że moje posty będą rzadsze w częstotliwości ale lepsze w jakości. Od razu powiem, że mam tak kurewsko dużo materiału, że być może rozłożę to na dwa wpisy, bo być może zaraz usnę. Na początek pójdzie WIOCHA i cycki:



Od razu odgrzewane kotlety, cytat sprzed chyba ponad miesiąca, który właśnie odkopałem w swoim inteligenckim notatniku, który zawsze noszę w klapie swojego robotniczego uniformu:

"Menda to się po jajach szwęda"

Jak już mówiłem, anegdot jest bardzo w chuj, ciężko wybrać coś na wstęp, ale w sumie przypomniałem sobie, że mogę się z wami podzielić taką refleksją, że mój zakład pracy jest trochę jak jakiś oniryczny sen. I nie wiadomo do końca, czy to sen, czy wszyscy są cały czas na haju. Dla przykładu pana Stanleya przyłapałem raz na tym, że puszczał na środku kuchni pyłek (taki z drzewa) i mówił wszystkim, żeby patrzyli na to jak ładnie lata (w chuj chuj słodkie) :

"O popatrz, zaraz do mnie przyleci!"

W samym pyłku i zachowaniu pana Stasia nic dziwnego nie było, dziwne jest to CO TEN JEBANY PYŁEK ROBI NA ZAMKNIĘTEJ KUCHNI??? JEBANY SEN




Kolejna oniryczna sytuacja znów z panem S. - rozjebał się wózek do przewożenia towarów, taki składany jak rower składak, że da się to złożyć w taki sposób:

(paint level: expert)
(jakbyś tłumoku nie zauważył, on leży do góry nogami, z profilu, po prawej stronie ma rączkę do pchania)


Ów wózek w sumie to się zepsuł, pan S. jest trochę złotą rączką, więc zaczął go naprawiać, jeszcze parę osób tam patrzyło co tam można by zrobić, wózek leżał właśnie w takiej pozycji jak narysowałem i nagle Charles de G. mówi:

"W sumie wyrwać te kółka z boków dowalić dwie kratki i zrobić klatkę dla lwa"

I tą historią można by potwierdzić teorię jebanego snu, ale jako racjonalista nadal nie mogłem uwierzyć w to co słucham i patrzę. Po paru dniach śledztwa odkryłem tajemniczy składnik tworzący oniryczną atmosferę w naszym zakładzie:


(takie tam, z policyjnego archiwum, 
nielegalny spiryt z białorusi, 
żeby kurwa było jeszcze śmieszniej, 
to nasz jest w identycznych butelkach)


I odkryłem tę tajemnice zupełnie przypadkiem, po prostu się uchlałem jak świnia o godzinie 8:30 rano, jeszcze się dobrze nie obudziłem:

- Marcin, chcesz kompotu?
- W sumie, czemu nie 
(zaprawdę jak zobaczyłem tę szklanicę, w której czerwona ciecz była nalana dostatnie, mieniła się pięknym czerwonym kolorem, schłodzona jak skandynawskie lodowce to wnet zapragnąłem poczuć jej smak i orzeźwić swe spracowane ciało)
(właściwie nawet sobie pomyślałem wtedy, że skąd on wpadł na taki pomysł, żeby poczęstować mnie kompotem, mam tak wielką ochotę na napicie się czegoś chłodnego i dobrego, PRZYPADEK?)
- Co to jest??
- Pij, pij, taki kwaśny, bo z rabarbaru!


(NIE SĄDZĘ)


Dwa dni pod rząd chlałem ten jebany spiryt z kompotem, dzień trzeci zakończył się bimbrem z miętą. W 3 dniu chlania spojrzałem na otaczający mnie świat i uznałem, że wszystko jest całkiem ok, tylko dlaczego ja kurwa pracuję tu drugi miesiąc i nie ogarnąłem, że oni tu wszyscy, dzień w dzień, czerwoni, nagrzani jak szpadle, plecący trzy po trzy. Może to magia polskiego robotnika?


(kamuflaż typowego janusza:
nie jesteś pijany - janusz ciężko pracuje)


Żyłem po prostu w wyimaginowanym świecie cebuli, ale w końcu się obudziłem, przejrzałem na oczy.


(takie tam, przed i po kompociku, od razu widać kiedy byłem pizdą)


Zauważyłem też ostatniego dnia, że szef-ok sam przyniósł tę bimbrową nalewkę i zrobiłdwa drinki, z lodem, z cukrem przyklejonym do rantu szklaneczki, zalał alkoholem i colą, kurwa, dla kogo on to robi, specjalne życzenie jakiegoś korpo-śmiecia? Dla siebie, dla znajomych? DLA RODZINY? Otóż nie. Potem wyhaczyłem, że obie dziewczyny, które pracują na wydawce (m.in. moja ulubiona: ON JEST FAŁSZYWY) popijają sobie tego ekskluzywnego drinka. I już myślałem, że złote rolexy, ciuchy z Zary i wakacje w arabistanach mi przepadną, gdyby nie odsłonięcie kart: 
SZEF MI ZROBIŁ ŚNIADANIE - jebany usmażył mi jajecznicę z trzech jajek, dał warzywka, masełko marki LURPAK (A BIEDAKI, KUHWY PIEHDOLONE) oraz dwie kromeczki białego oraz dwie kromeczki czarnego pieczywka. Byłem trochę onieśmielony na początku, ale szef powiedział, że jestem taki wątły, że muszę jeść, żeby mieć siły, po czym rzuciłem pytające spojrzenie na prawie każdego obecnego przy tej sytuacji i każdy z grobową miną mi kazał jeść, absolutnie każdy, nikt się nawet nie zaśmiał. 


(To nie były żarty, jemu naprawdę na mnie zależy...)


Kontynuując wątek szefa-ok mogę jeszcze napisać, że chyba też starał się ostatni wywęszyć, czy kogoś mam. Ostatnio dużo smażę, a tak po prawdzie to ja wszystko smażę (to kolejny szczebel kariery, kolejny po obieraniu cebulki, bitches!). No i, nie, żebym sobie tutaj schlebiał ale smażę zajebiście, na patelnię wchodzi mi naprawdę dużo towaru, myk myk i usmażone, złota jebana rączka do smażenia, KRUL SMAŻU. No i tak sobie smażę, po czym idzie szef-ok, jak zwykle pachnący, ładnie ubrany (w ogóle chyba nie napisałem wcześniej, ale jest to typ zadbanego pana w późnym średnim wieku, mięśnie są, biegamy, chanel jest, obcisłe koszulki i mercedes) i zatrzymuje się i do mnie:

- Widzę, że coraz lepiej Ci idzie to smażenie
- No raczej ! 
(ja jednak jestem kulturalnym człowiekiem, dziękuję i te sprawy)
- Tak dobrze to robisz, że możesz już dziewczyny na randki zapraszać, a one będą szczęśliwe, że im gotujesz, Twoja żona będzie szczęściarą!
- Mam taką nadzieję! 

I powiem szczerze, że przytoczyłem w sumie ten cytat nie, żeby kręcić bekę, ale żeby potwierdzić, że w sumie naprawdę tak myślę, że to zajebiście, że coś tam się uczę gotować w swoim zakładzie, że umiem już coś zrobić sam i szybko siekam cebulę, naprawdę uważam, że laski będą na to lecieć, moja żona będzie szczęśliwa, a najpewniej stanę się w 100% samowystarczalny w końcu, i zajebiście. Chociaż ostatnio dostałem na próbę dwa rodzaje kopytek z ciasta szpinakowego i miałem zdecydować, które mi bardziej smakują, które są lepsze, oczywiście wybrałem te kupne...ale kurwa, może po prostu były lepsze, a te cioty nie umiejo gotować?

AHAHA, a a'propos 'umiejo' to jest u nas pani Ela, taka poczciwa babunia, ona jest z Łochowa i wszyscy się z niej śmieją, że ona mówi "UMIEJO", "LUBIEJO". W sumie sprawdźmy w google grafika jak wygląda ŁOCHÓW:




faktycznie: umiejo, lubiejo, na rowerach jeżdżo, piękni so, dupy MAJO I RUCHAJO

IDIOTYCZNY DOWCIP NA ROZLUŹNIENIE ATMOSFERY 1: Jedzie sobie ksiądz do swojej rodzinnej wsi, zbacza z krajowej siódemki i już wieżdża na drogę krajową do siebie, widzi, że z boku stoi prostytutka, więc postanowił się zatrzymać i pomóc tej biednej niewolnicy seksprzemysłu:
- Zeszłaś na złą drogę, dziewczyno!
- A co, tu tiry nie jeżdżą??




Czas się powoli żegnać, mam jeszcze mnóstwo ciekawych newsów, ale to będzie za dużo na jeden post. Powiem wam jeszcze, drodzy państwo, taką świeżynkę z dzisiaja, otóż, od kiedy chleje wódę równo, w kuchni atmosfera się rozluźniła, już nikt nie ma spiny, ludzie się opierdalają, gaworzą i dopiero teraz czuć sielską atmosferę (jeszcze bardziej sielską?) naszego zakładu pracy. Dziś nawet zdradzili mi sekret jakim jest zakładowa tytulatura dni tygodnia. Niestety nie zapamiętałem wszystkich, więc wypiszę tylko te, które pamiętam:

poniedziałek - dzień trzepania pałek
środa - dzień loda
czwarteczek - pakujemy w tyłeczek
piąteczek - dzień pakowania do ciasnych dziureczek




A JUŻ W NASTĘPNYM ODCINKU:
- rozwiejemy tajemnicę Barbary: czy nienawidzimy jej bo jest ruda?
- tajemnica szefa kuchni: czy wykonuje swoją pracę z miłością?
- czy Justyna (21 l.) jest pojebaną zjebuską?
- czy Woody dołączy do jakichś patriotycznych legionów?
+ zajebiste dowcipy i kolejne refleksje na temat pracy w zakładach pracy



PS 1. IDIOTYCZNY DOWCIP NA ROZLUŹNIENIE ATMOSFERY 2: 
Wchodzi świeżo upieczona sekretarka do biura prezesa zarządu, prezes:
- długo pani nie pociągnie bo zaraz wychodzę !!!

PS2. Moja praca jest jak ten obrazek, abstrakcyjna i...




ZASKAKUJĄCA
(jak się dobrze przyjrzeć to Kim wygląda jak jezus)

MÓWIĘ JAK BYŁO
WÓDY ULRYKO






poniedziałek, 5 sierpnia 2013

ciotka zuzanna usiadła na głuchym śledziu

Muszę ogłosić pierwszy większy sukces. Mojego bloga czytają nawet w czułym barbarzyńcy, serdecznie pozdrawiam, mam nadzieję tylko, że to nie borsuk jest moim fanem. Rozpoczynając pracę nad tym projektem liczyłem tylko na jednego stałego fana

GÓWNOOOOOOOOOO

ale okazało się, że wszyscy go czytają, więc gorąco wszystkich pozdrawiam.




Zastanawiam się teraz nad karierą profesjonalnej blogerki i reklamowaniem zupek w proszku.

Czuję się dzisiaj jakby mój zakład był domem mym, gdyż wyjechałem na weekend do Artura eee Rojka z pracy i wróciłem od niego prosto do pracy, jebałem starym kapciem i żulem, dlatego dziś szału nie będzie, może oprócz jednej śmiesznej rzeczy, której tym razem ja byłem autorem.

Po prawie 9h ciężkiej pracy zostałem sam z panem Stasiem i on jak zwykle (kochany) do mnie zagadał:
- Marcin, widziałeś może taki film: "Bunt Stadionów"?
- Jaki film? "Bunt wstawionych"? Nie widziałem.
Po czym prychnąłem takim idiotycznym śmiechem, ze świńskim wciąganiem powietrza. Spojrzał na mnie jakby nie wierzył, że mogłem zrobić coś tak głupiego.

(takie tam, w pracy po OFFie)

Idę spać.



JEST BRĄZOWEEEE!!!!


PS 1. podczas pewnej rozmowy z Barbarą przy obiedzie usłyszeliśmy od niej, że ona uwielbia Niemców, oni się tak pięknie i kulturalnie umieją bawić, to taki czysty i piękny naród, wielokrotnie tam była (już wiem dlaczego na początku mówili mi, że ona by własną matkę sprzedała bez mrugnięcia okiem i w sumie sam zmieniam zdanie o niej, jednak bardziej przypomina niemiecki czołg niż violettę villas)


(Tygrys, skala 1:4)

Po czym Pan Stanisław się spytał (boże, oni jej naprawdę nienawidzą):
- I gdzie pani była, w Sachsenhausen?
Wiem, że nawet nie wiecie co to było, ciule, więc odsyłam do google.

PS 2. Szef-zjeb dzisiaj mi pogratulował dostania się na studia i powiedział, że jestem takim optymistą. WUT? Zacząłem podejrzewać, że oni tak naprawdę się nie nienawidzą, tylko dybają w ten sposób na odbyty młodych chłopców. Sprzedadzą mnie w Egipcie za 100 wielbłądów, albo jeszcze taniej, jeden wielbłąd to 1000 dolarów, już sprawdziłem ile jestem wart.

PS 3. Przypomniała mi się sytuacja z panem Stasiem, jak pewnego pięknego dnia kucharki strasznie plotkowały i krzyczały do siebie coś tam, a że faceci są w mniejszości to wynalazł swój sposób na wprowadzenie świętego spokoju. Wziął żywe mięso, tłuczek i powiedział z komicznym uśmiechem: 
- Teraz włączam zagłuszanie!
I potem nastąpiło srogie napierdalanie.

PS 4. Zapomniałem o lasce, proszę, oto laska na dziś: